Kwaśna sprawa – skąd cytryny w Gdańsku?
Dopiero w XV wieku cytryny pojawiają się w dawnych przepisach. Co więcej, cena cytryny była niebotycznie wysoka, a na ich zakup mogli sobie pozwolić jedynie królowie i najzamożniejsi szlachcice. Stan ten nie zmienił się przez ponad 100 lat! Dopiero w XVII i XVIII wieku cytrusy trafiły na stoły mieszczańskie, choć koniunktura nie wpłynęła zbytnio na status, jaki niosło za sobą kupno kwaśnego owocu. Z powodu utrzymującej się przez wieki wysokiej ceny były one symbolem luksusu i bogactwa. Kosz cytrusów był gustownym prezentem, a sok uważano za doskonałe, powszechnie używane w medycynie lekarstwo. Do Gdańska cytryny trafiały oczywiście drogą morską. Ich cena w portowym mieście nie różniła się od cen w głębi kraju. Zakup jednej cytryny to wydatek rzędu sześciu florenów – dla porównania, panna służebna zarabiała 32 floreny na rok! Mimo to w gdańskiej kuchni chętnie używano tych owoców jako aromatycznego dodatku do dań.
W „Gdańskiej książce kucharskiej” znajduje się cała masa przepisów wykorzystujących ten składnik: skórkę dodawano do ciast, ciasteczek i mięsa, całe plasterki do sosów, pieczeni i jako dekorację talerzy, sok do przetworów, zimnych deserów i napojów. Uff... nie żałowano sobie tej luksusowej przyjemności. Czy w takim razie oznacza to, że mieszkańcy grodu nad Motławą byli aż tak zamożni? Czy może wspomniane dzieło zawiera przepisy tylko na specjalne okazje? Tego być może nigdy się nie dowiemy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić, czy gdańska fascynacja kwaśnym smakiem była warta swojej ceny.